piątek, 5 grudnia 2014

Awantura o BARFa

Ostatnio trochę straciłyśmy na wadze. Fakt ten został przez panią niezwłocznie odnotowany, i kiedy po przewertowaniu literatury fachowej oraz zasięgnięciu porady u wszystkich możliwych znajomych, zużywając tym samym w ciągu jednego dnia miesięczny pakiet minut do wszystkich sieci, wykluczyła czynniki chorobowe, od razu przeszła do kwestii możliwych uchybień w naszej diecie. Jak wiadomo, nic tak dobrze nie tuczy charta jak żywienie go odpowiednio biologicznie, w związku z czym pani podjęła szybką decyzję o zakupie kilkunastu kilogramów mrożonego mięsa, żeby na szybko nadrobić braki w naszej wadze. W swojej od momentu przejścia na czas zimowy jakoś nadrabiać nie musi.

Po południu wróciła do domu obładowana torbami z mięsem, przede wszystkim z żołądkami baranimi z treścią, które nawet zamrożone pachną wspaniale, zawsze aż miło pomyśleć co będzie, gdy nabiorą temperatury pokojowej. Pani jednak nie podziela naszego entuzjazmu w tej kwestii, wpadła więc do kuchni z impetem i czym prędzej otworzyła zamrażarkę. Jak otworzyła, tak zamarła, i stała tak przez dobrych parę minut z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jak się okazało, jakoś umknął jej uwadze fakt, że przez całe lato niczym obłąkana wiewiórka skrzętnie zapełniała zamrażarkę pomidorami z lokalnej uprawy, kupionymi u baby na rogu, żeby potem, jak powiedziała, przez całą zimę móc je sobie po jednej torebce wyjmować i nie musieć przez te parę długich, pogrążonych w ciemności miesięcy, łączyć się w bólu z Wiesławem Michnikowskim.

Stała tam jak zahipnotyzowana, uwieszona na drzwiach od lodówki, aż zaniepokojona podejrzaną ciszą reszta domowników zleciała się do kuchni zobaczyć o co chodzi. Zrozumieli
od razu. Nie powiedzieli ani słowa. Przenosili tylko wzrok z rzuconych na podłogę toreb z mięsem na zawartość zamrażarki, to na siebie, to znów na mięso i na zamrażarkę. W końcu odezwał się pan, pani skomentowała, i od słowa do słowa zrobiła się awantura, że co teraz,
że tyle pomidorów pójdzie na zmarnowanie, i że kto był tak bezmyślny i dopuścił do tego, żeby te parę lat temu razem z telewizorem Rubin wyrzucić dwudziestopięcioletnią, stulitrową zamrażarkę Polar, która teraz byłaby jak znalazł. Dość szybko jednak doszli do wniosku, że nie jest to właściwy moment na szukanie winnego bo czas działa na niekorzyść mrożonych żołądków, spojrzeli więc na siebie porozumiewawczo i zaczęli wyciągać pomidory z szuflad.

Na płytę kuchenną wjechało od razu pięć garnków, w których państwo zaczęli dusić nieszczęsne warzywa z zamiarem przeznaczenia ich na przeciery i zupy. Przy drugiej turze zrozumieli jednak, że nie dadzą rady wyprodukować aż tylu litrów pomidorowej bo musieliby kupić drugą lodówkę i opłacałoby się to jeszcze mniej niż korzystanie z nieodżałowanej zamrażarki sprzed ćwierćwiecza, która pożerałaby prądu za kilkaset złotych miesięcznie, i że właściwie to oni już nie wiedzą co zrobić z taką ilością pomidorów. Pojawił się zatem kolejny problem i byłoby o krok od następnej awantury; na szczęście człowiek jest zwierzęciem mimo wszystko dość inteligentnym, nie tak jak delfin co prawda ale zawsze, więc pani w przypływie olśnienia wpisała w wyszukiwarkę "keczup domowej roboty" i przynajmniej część pomidorów została zagospodarowana. Przynajmniej w planach.

Krzątają się więc po kuchni, prześcigając się dla kurażu w wyszukiwaniu na telefonach walorów odżywczych przetworzonych pomidorów i ich korzystnego wpływu na zdrowie. Bohaterowie dnia bulgoczą w garnkach na pięciu palnikach, kipiąc i pryskając co rusz to na większą odległość. Zastęp słoików wygrzewa się w piekarniku.

Pan pociesza się, że zapach pomidorów chyba zdusił wątpliwy aromat rozmrażających się na kolejny dzień żołądków baranich, i że jak robił w szafce miejsce na pomidorowe przetwory znalazł mysią dziurę, ostatnią której nie mógł zlokalizować żeby ją zalepić pianką i pozbyć się gryzoni na dłużej niż dwa tygodnie.

Pani pociesza się, że konieczność okresowego rozmontowania i wyszorowania chlorem okapu kuchennego, a także umycia ścian za szafkami, jest teraz bardziej umotywowana. Rzeczywiście, pole rażenia pryskających duszonych pomidorów jest dość duże. Może nawet będzie pretekst do małego remontu? Pani już snuje w głowie wizję przemalowania frontów szafek, ale dziś jeszcze nie będzie jej przedstawiała jej panu jeśli ten wieczór ma się zakończyć w spokoju.

I tak, siedząc w ukropie przy kuchennym stole, z chartami do towarzystwa, w poplamionych pomidorami dresach, pośród upstrzonych sosem pomidorowym blatów i szafek, ocierając pot
z czoła ścierkami do naczyń całymi w prototypie keczupu (z którego na mój nos nic nie będzie ale mówię Wam to w sekrecie, nie zniechęcajcie ich), rozmyślają państwo o tym jak to było, zanim sprowadzili sobie pod dach trzy chude psy.




Nie mówcie pani, że z tyłu w samochodzie zostały jeszcze szyje indycze. Jak dłużej poleżą będą bardziej apetyczne. Szczególnie, że jedna wpadła pod fotel przy hamowaniu i jest szansa, że tak szybko się nie znajdzie.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz