Ostatnio
trochę straciłyśmy na wadze. Fakt ten został przez panią
niezwłocznie odnotowany, i kiedy po przewertowaniu literatury
fachowej oraz zasięgnięciu porady u wszystkich możliwych
znajomych, zużywając tym samym w ciągu jednego dnia miesięczny
pakiet minut do wszystkich sieci, wykluczyła czynniki chorobowe, od
razu przeszła do kwestii możliwych uchybień w naszej diecie. Jak
wiadomo, nic tak dobrze nie tuczy charta jak żywienie go odpowiednio
biologicznie, w związku z czym pani podjęła szybką decyzję o
zakupie kilkunastu kilogramów mrożonego mięsa, żeby na szybko
nadrobić braki w naszej wadze. W swojej od momentu przejścia na
czas zimowy jakoś nadrabiać nie musi.
Po
południu wróciła do domu obładowana torbami z mięsem, przede
wszystkim z żołądkami baranimi z treścią, które nawet zamrożone
pachną wspaniale, zawsze aż miło pomyśleć co będzie, gdy
nabiorą temperatury pokojowej. Pani jednak nie podziela naszego
entuzjazmu w tej kwestii, wpadła więc do kuchni z impetem i czym
prędzej otworzyła zamrażarkę. Jak otworzyła, tak zamarła, i
stała tak przez dobrych parę minut z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Jak się okazało, jakoś umknął jej uwadze fakt, że przez całe
lato niczym obłąkana wiewiórka skrzętnie zapełniała zamrażarkę
pomidorami z lokalnej uprawy, kupionymi u baby na rogu, żeby potem,
jak powiedziała, przez całą zimę móc je sobie po jednej torebce
wyjmować i nie musieć przez te parę długich, pogrążonych w
ciemności miesięcy, łączyć się w bólu z Wiesławem Michnikowskim.
Stała
tam jak zahipnotyzowana, uwieszona na drzwiach od lodówki, aż
zaniepokojona podejrzaną ciszą reszta domowników zleciała się do
kuchni zobaczyć o co chodzi. Zrozumieli
od razu. Nie powiedzieli ani
słowa. Przenosili tylko wzrok z rzuconych na podłogę toreb z
mięsem na zawartość zamrażarki, to na siebie, to znów na mięso
i na zamrażarkę. W końcu odezwał się pan, pani skomentowała, i
od słowa do słowa zrobiła się awantura, że co teraz,
że tyle
pomidorów pójdzie na zmarnowanie, i że kto był tak bezmyślny i
dopuścił do tego, żeby te parę lat temu razem z telewizorem Rubin
wyrzucić dwudziestopięcioletnią, stulitrową zamrażarkę Polar,
która teraz byłaby jak znalazł. Dość szybko jednak doszli do
wniosku, że nie jest to właściwy moment na szukanie winnego bo
czas działa na niekorzyść mrożonych żołądków, spojrzeli więc
na siebie porozumiewawczo i zaczęli wyciągać pomidory z szuflad.
Na
płytę kuchenną wjechało od razu pięć garnków, w których
państwo zaczęli dusić nieszczęsne warzywa z zamiarem
przeznaczenia ich na przeciery i zupy. Przy drugiej turze zrozumieli
jednak, że nie dadzą rady wyprodukować aż tylu litrów
pomidorowej bo musieliby kupić drugą lodówkę i opłacałoby się
to jeszcze mniej niż korzystanie z nieodżałowanej zamrażarki
sprzed ćwierćwiecza, która pożerałaby prądu za kilkaset złotych
miesięcznie, i że właściwie to oni już nie wiedzą co zrobić z
taką ilością pomidorów. Pojawił się zatem kolejny problem i
byłoby o krok od następnej awantury; na szczęście człowiek
jest zwierzęciem mimo wszystko dość inteligentnym, nie tak jak
delfin co prawda ale zawsze, więc pani w przypływie olśnienia
wpisała w wyszukiwarkę "keczup domowej roboty" i
przynajmniej część pomidorów została zagospodarowana.
Przynajmniej w planach.
Krzątają
się więc po kuchni, prześcigając się dla kurażu w wyszukiwaniu
na telefonach walorów odżywczych przetworzonych pomidorów i ich
korzystnego wpływu na zdrowie. Bohaterowie dnia bulgoczą w garnkach
na pięciu palnikach, kipiąc i pryskając co rusz to na większą
odległość. Zastęp słoików wygrzewa się w piekarniku.
Pan
pociesza się, że zapach pomidorów chyba zdusił wątpliwy aromat
rozmrażających się na kolejny dzień żołądków baranich, i że
jak robił w szafce miejsce na pomidorowe przetwory znalazł mysią
dziurę, ostatnią której nie mógł zlokalizować żeby ją zalepić
pianką i pozbyć się gryzoni na dłużej niż dwa tygodnie.
Pani
pociesza się, że konieczność okresowego rozmontowania i
wyszorowania chlorem okapu kuchennego, a także umycia ścian za
szafkami, jest teraz bardziej umotywowana. Rzeczywiście, pole
rażenia pryskających duszonych pomidorów jest dość duże. Może
nawet będzie pretekst do małego remontu? Pani już snuje w głowie
wizję przemalowania frontów szafek, ale dziś jeszcze nie będzie
jej przedstawiała jej panu jeśli ten wieczór ma się zakończyć w
spokoju.
I
tak, siedząc w ukropie przy kuchennym stole, z chartami do
towarzystwa, w poplamionych pomidorami dresach, pośród upstrzonych
sosem pomidorowym blatów i szafek, ocierając pot
z czoła ścierkami
do naczyń całymi w prototypie keczupu (z którego na mój nos nic
nie będzie ale mówię Wam to w sekrecie, nie zniechęcajcie ich),
rozmyślają państwo o tym jak to było, zanim sprowadzili sobie pod
dach trzy chude psy.
Nie
mówcie pani, że z tyłu w samochodzie zostały jeszcze szyje
indycze. Jak dłużej poleżą będą bardziej apetyczne.
Szczególnie, że jedna wpadła pod fotel przy hamowaniu i jest
szansa, że tak szybko się nie znajdzie.